O retoryce bez
uprzedzeń
Stanisławowi Bortnowskiemu w
odpowiedzi
W mowie jest chwała i hańba człowieka, a język może
spowodować jego upadek |
(Mądrość Syracha 5, 13) |
| Z pewnymi oporami przystępuję do kolejnej próby
przekonania nieprzekonanych do retoryki. Oczywiście, nie przesądzam,
że przekonawszy kogoś, uzyskam tym samym postawę entuzjastyczną, ale
przynajmniej postawę szacunku i rzetelnego traktowania. Tymczasem
Stanisław Bortnowski wypowiada się nierzetelnie, stosując - zapewne nolens volens - przewrotną
erystykę podchwytliwości. Oto cytuje gęsto monograficzne opracowanie
Mirosława Korolki i zarzuca mu "nasycenie terminologiczne". Zarzut
jest jak najbardziej usprawiedliwiony, jako że cytowane dzieło w
istocie jest terminologią
nasycone w stopniu wysokim. Wszakże zapomniał S. Bortnowski dodać,
że podtytuł dzieła M. Korolki brzmi Zarys encyklopedyczny. A
zarzucać encyklopedii, że zawiera nazbyt wiele terminów, jest co
najmniej bezpodstawne. Tym bardziej dziwią uwagi o nieprzydatności zarysu encyklopedycznego w
szkolnej praktyce. Cały mozół reformatorów polskiej edukacji
trudzących się w ostatnim dziesięcioleciu oparty był na jednym
założeniu przyjmowanym właściwie bez zastrzeżeń: koniec
encyklopedyzmu. Dlaczego więc podręcznikiem do nauczania
retoryki miałby być właśnie ów zarys encyklopedyczny?
Odpowiedź na postawione przed chwilą pytanie -
skądinąd retoryczne - jest oczywista i prosta. Współczesnego
podręcznika retoryki w Polsce nie ma. I to jest oczywista słabość
naszej edukacji na poziomie zkolnictwa licealnego i wyższego. Być
może właśnie dlatego S. Bortnowski wpadł na dziwny skądinąd pomysł,
aby retoryki uczyć encyklopedycznie1, lekceważąc fakt, że retoryka
jest definiowana na ogół jako ars bene dicendi. To trochę tak, jakby
malarstwa uczyć na podstawie encyklopedii sztuki. Takie metody
proponuje zresztą M. Korolko, który wzbogaca swój Zarys
encyklopedyczny o wskazówki dydaktyczne, zalecając np. szczegółową
analizę klasycznych tekstów krasomówczych w celu nauczenia
anatomii takich tekstów. I trochę tak, jakby mieć pretensje, że w
encyklopedii sztuki jest tak wiele terminów, które są mało przydatne
malarzowi.
Zwierza się następnie S. Bortnowski z tego, że bez
sukcesu próbował swoich uczniów nakłonić do wygłaszania mów
oratorskich. To trochę tak, jakby uznać, że nauczanie malarstwa
należy skoncentrować na umiejętności malowania wielkich scen
batalistycznych. A przecież retoryka to także umiejętność
uczestniczenia w rozlicznych typach sytuacji konwersacyjnych,
dialogowych, to umiejętność wzniesienia toastu ciekawszego niż
prostackie pokrzykiwania2
. Nie zamierzam oczywiście wyliczać wszystkich tych kontekstów -
leżących obok oratorskiego krasomówstwa, które należy włączyć do
zakresu praktycznej sztuki retorycznej. Pewne elementarne wskazówki
w tym względzie zawarte są w obowiązującej Podstawie programowej
opartej na założeniu, że kształtowanie umiejętności i sprawności
językowych jest celem naczelnym przedmiotu język polski - nieporównanie
ważniejszym niż wiedza terminologiczna i encyklopedyczna.
Bardzo niebezpieczne i nieuczciwe są zastrzeżenia
moralne S. Bortnowskiego odnoszone do retoryki. Zwłaszcza nieuczciwe
jest zdanie:,,Rozprawy Michała Głowińskiego nicują retorykę jako
nowomowę, dopełnia tego poezja Barańczaka, Krynickiego, Lipskiej".
Kiedy się chce jakiś tekst językowy, ba - nawet koncepcję, sposób
myślenia odsądzić od czci i wiary, używa się Orwellowskiego terminu
nowomowa. Jakiś czas temu w "Tekstach Drugich" opublikowano esej
Wojciecha Skalmowskiego Dekonstrukcjonizm jako nowomowa. Dzisiaj
słyszę o nowomowie kościelnej, o neonowomowie. Więc i retorykę można
utożsamiać z nowomową, tyle że jest to już czysta manipulacja
dokonywana przez S. Bortnowskiego (nic nie wiem na temat takiego
utożsamienia dokonywanego przez osoby przywoływane przezeń).
Nie zamierzam się wdawać w dyskusję na temat
zjawiska nowomowy. Uważam, że dyskusja ta - tocząca się od początku
lat 80. - nadmiernie eksponuje zjawisko propagandy totalitarnej
(tylko do tego zjawiska sensownie można odnieść termin nowomowa, nie
rozdymając pomysłu Orwella do granic zwykłego wyzwiska kierowanego
ku językowi lub tekstowi). Moda na nowomowę wszakże trwa i rozwija
się.
Spróbuję jednak postawić pewną diagnozę powiązaną z
retoryką. Zacznę od cytatu:
Byłoby błędem sądzić, że wykształcony retor stawał
czy staje przed niewykształconym tłumem, który daje mu się dowolnie
kierować. Było inaczej: retoryka była o tyle elitarna, o ile
wykluczała ludzi niewykształconych lub pozbawionych praw
politycznych z udziału w widowisku (słuchowisku) oratorskim i o tyle
egalitarna, o ile wszyscy dopuszczeni uczestnicy byli z założenia
ludźmi znającymi reguły gry. Teoria ta znała pojęcie consensus
omnium, czyli zgody wszystkich, do której apelowała wszelka czynność
perswazyjna, ale często, zwłaszcza w zakresie problemów
stylistycznych, był to tzw. consensus eruditorum. Jest więc retoryka
zarówno sztuką wytwarzania, jak i odbioru tekstów, i nie ma potrzeby
dla opisu kultury "czytania"
powoływać innej nazwy.3
Czy przypadkiem nasz głęboki dysgust, kiedy
obudziliśmy się z letargu spowodowanego zaczadzeniem nowomową -
propagandą totalitarną, nie był spowodowany tym, że zabrakło wśród
nas consensus eruditorum? A może w ogóle nie byliśmy społeczeństwem
erudytów, że przeważali wśród nas ludzie niewykształceni? A może
warto było wcześniej uczyć trudnej sztuki retorycznego "czytania"
(oczywiście, w sensie J. Ziomka), aby zapobiec zaczadzeniu?
Dziwuje się S. Bortnowski, że sztuką retoryczną
posiłkowali się nie tylko Antenorowie, ale i Iketaonowie. Wymienia
jednym tchem Lenina, Trockiego, Hitlera, Mussoliniego, Perona i
Castro. Wszystko to, oczywiście, przerażające wcielenia Iketaonów.
Ma to kompromitować retorykę (i techniki komunikacji interpersonalnej w
wykonaniu np. P. Tymochowicza, wymieniane jednym tchem w ramach
oskarżeń kierowanych pod adresem retoryki, choć komunikacja
interpersonalna nie jest bynajmniej tym samym, co retoryka) jako
narzędzie szerzenia faszyzmu,
komunizmu i lepperowskiego populizmu. Przypomina to niedawny spór o
role kija baseballowego, którym można zatłuc człowieka. Czyż to
zaiste wina kija i twardego materiału, z którego został wytworzony?
Więc zakazać produkcji i sprzedaży kijów? A gdzie zasada ręki i ślepego miecza?
I nieco poważniej. Bardzo brakuje mi w polskiej
szkole szerszej obecności filozofii. Ale i ona może być posądzana o
niegodziwość - podobnie jak retoryka. Wszak z dialektyki G.W.F.
Hegla wyprowadzono materializm historyczny z wszechobecną walką klas
- doprowadzoną w stalinizmie do potwornego absurdu. A z woli mocy F.
Nietzschego wyprowadzono kult nadczłowieka. Więc może nie powinienem
żałować, że filozofii jest w założeniach zreformowanej polskiej
szkoły tak mało, jak retoryki, a może jeszcze mniej?
Wreszcie miażdżące konkluzje S. Bortnowskiego:
"Retoryka z tym, co humanistyczne, co otwiera na człowieka, co
pozwala głębiej spojrzeć na życie, co jest wreszcie przeżyciem
estetycznym - niewiele ma wspólnego. Retoryka albowiem to forma, ja
głosuję za treścią".
Kolejna manipulacja - i to chyba najgroźniejsza, bo
lekceważąca dokonania humanistyki i jednocześnie do humanistyki się
odwołująca. Współczesna humanistyka ma już Bogu dzięki za sobą
dyskusję na temat tego, czy tzw. malarstwo nieprzedstawiające (zwane
ongiś abstrakcyjnym) i poezja słowiarska zawierają jakąś treść, czy
też są "czystą formą". Po cóż więc te etyczne zaklęcia o tym, co
humanistyczne, co otwiera na człowieka, na życie, na przeżycie
estetyczne. Przecież od czasów słynnej Saussure'owskiej metafory z kartką
papieru wyposażoną w stronę recto i verso wiadomo, że płaszczyzn
znakowych signifiant i signifie oddzielić się od siebie nie da, jak
recto od verso, jak formy od treści. Nie można już dzisiaj poważnie
głosować na stronę recto i lekceważyć stronę verso ani też odwrotnie.
Rozumiał to znakomicie cytowany już Jerzy Ziomek, który nie tylko
napisał Retorykę opisową, ale też z pasją tropił solecyzmy u W.
Gombrowicza.
Kończę przykładem retoryki wszechobecnej. Oto
dyrektorzy poznańskiego Teatru Polskiego uzasadniają swoje decyzje
repertuarowe (zwłaszcza wybór sztuk Sarah Kane) w sposób następujący
odpowiadając na pytanie, dla kogo ten Teatr i ten repertuar:
Generalnie dla osób z naszego pokolenia. Chcemy
jednak, żeby przychodzili do niego różni ludzie. Przede wszystkim
otwarci, którzy szukają czegoś w życiu.
Nie wiem, czy Pawła Łysaka ktoś nauczał retoryki.
Widać jednak, że posługuje się nią bez trudu, stosując klasyczny
chwyt erystyczny - argumentum ad vanitatem, odwołując się do
ludzkiej próżności: jeśli będziesz przychodził do naszego teatru,
świadczyć to będzie o tym, że należysz do ludzi otwartych, którzy
poszukują czegoś w życiu (a może inaczej - jak powiedziałby S.
Bortnowski - do ludzi, którzy szukają tego, co
pozwala
głębiej spojrzeć na życie). A teraz pytanie: kto z Szanownych
Czytelników "Polonistyki" nie chciałby być zaliczony do tej
kategorii? Jeśli więc tak, to chodźcie do Teatru Polskiego w
Poznaniu na sztuki Sarah Kane. A jeszcze lepiej - uczcie się
retoryki, by znaleźć się w kręgu
eruditores świadomych tego, co można uzyskać dzięki retoryce. Albo
nie uczcie się retoryki i pozwólcie się zaliczyć do kategorii
niewykształconych, czyli podatnych na wszechobecne procedury
perswazji, propagandy, manipulacji tych, którzy sugerują np., że da się oddzielić formę
od treści, choć i bez retoryki wiadomo, że się nie da i że retoryka
ma swoistą treść bardzo ważką - taką, jak każda sztuka tworzenia
wartości. Można oczywiście za pomocą tego samego narzędzia - np.
pędzla - tworzyć bohomaz lub
dzieło genialne. Ale to już nie wina pędzla.
Polonistyka 5, 2002
Tadeusz Zgółka
- Jedynie na marginesie, tzn. w przypisie
sygnalizuję, że w Krakowie wyszedł podręcznik do nauczania języka
polskiego w zreformowanym liceum, zawierający spory rozdział
nieencyklopedycznego materiału retorycznego przeznaczonego do
szkoły; adresu bibliograficznego nie podaję ze względow
retorycznych.
- Podziwiam w tym względzie już nie przysłowiowych
Gruzinów, ale wielu moich przyjaciół Rosjan, którzy tradycję
twórczego toastu kultywują z powodzeniem i godnym podziwu
sukcesem; może to jednak dlatego, że posiadają współczesne
podręczniki do retoryki przeznaczone dla uczniów szkół średnich;
egzemplarz takiego podręcznika (wydanego w 1995 r.) kupiłem kilka
lat temu w Archangielsku. O istnieniu wielości takich podręczników
w większości krajów europejskich, a zwłaszcza w USA łatwo się
przekonać naocznie. Polskiego podręcznika brak i może dlatego
retosceptycy demonstrują swój brak entuzjazmu.
- J. Ziomek, Retoryka opisowa, Ossolineum, Wrocław
1990, s. 16.
Pobrano dnia 25.07.2003 ze strony:
http://www.wsip.com.pl/serwisy/czaspol/horyzonty/zgolka_2_5.htm
|